Nieznana Historia Lotnictwa Krakowskiego – Akcja Serce
- aerokrakparagliding
- 9 maj
- 8 minut(y) czytania
Transport lotniczy to najszybsza forma dowiezienia organów do przeszczepu. Siły Zbrojne RP przeprowadziły setki takich lotów w ramach „Akcji Serce”.
W 2021 roku załogi z Dowództwa Generalnego RSZ zrealizowały 78 Akcji Serce.
74 akcje zrealizowali lotnicy z 3 Skrzydła Lotnictwa Transportowego:
8 Bazy Lotnictwa Transportowego – 60 akcji;
33 Bazy Lotnictwa Transportowego – 12 akcji;
2 Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza – 1 akcja;
3 Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza – 1 akcja.
4 akcje wykonali piloci z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej, a dokładnie z 43 Bazy Lotnictwa Morskiego w Gdyni-Babich Dołach.
Tyle mówi statystka opisując bez emocji ostatni rok 2021 w którym wykonano 74 loty. Anonimowi dawcy, anonimowi biorcy i anonimowi dostawcy pracujący prawie hurtowo. A jakie były początki?
O krakowskich lotnikach i nieznanej historii pisałem już wcześniej opisując początki lotnictwa polskiego i rola Krakowa oraz lotniska w Czyżynach. Pisałem o wspieraniu światowego przemysłu samochodowego podczas obsługi rajdów przez Afrykę.
Do napisania kolejnej nieznanej szerzej historii początków wspierania medycyny w procesie dawania życia na nowo zainspirował mnie film „Bogowie”. Oglądając film wspomnienie przywołała krótka wzmianka o wysiłkach profesora Religi zorganizowania w krótkim czasie transportu serca do kliniki w Zabrzu, gdzie czekał na nie ciężko chory pacjent. Jedynym ratunkiem był przeszczep serca.
Pierwszej na świecie udanej transplantacji serca dokonał zespół chirurga Christiaana Barnarda 3 grudnia 1967 roku; biorcą był Louis Washkansky. Pierwszą w Polsce próbę przeszczepu serca przeprowadził zespół profesorów Jana Molla, Antoniego Dziatkowiaka i Kazimierza Rybińskiego w Łodzi 4 stycznia 1969 r. Wykonawcą pierwszej w Polsce udanej transplantacji serca był prof. Zbigniew Religa. Miała ona miejsce 5 listopada 1985 w Zabrzu.
Kilka kadrów filmu pokazuje trudności, które usiłował pokonać profesor w pozyskiwaniu dawców serca i tuz pomocą przyszli lotnicy z Krakowa. A jak wyglądało to z drugiej strony, ze strony lotniczej. Wspomnienie pierwszego wylotu po dawcę serca, zamierzaliśmy opisać wiele wcześniej, razem z nieżyjącym już moim przyjacielem, kapitanem pilotem Mirosławem Ławrynowiczem. Niestety ciężka choroba zakończona śmiercią nie pozwoliła nam zrealizować zamierzenia. Dlatego, dotrzymując danej mu obietnicy opowiem okoliczności jak to było.
Wzmianka w prasie – dokonano pierwszego udanego przeszczepu serca, dawca był ze Szczecina. Ten pierwszy lot był szczególnym wydarzeniem zarówno dla nas lotników jak i dla zespołu lekarzy, których przewieźliśmy wraz z niezbędnym sprzętem po odbiór serca wraz z dawcą.
Nie była do to pierwsza transplantacja zespołu profesora Religi. Wcześniej zespół profesora Religi miał już dwie lub trzy operacje udane, po których pacjenci przeżyli kilka do kilkunastu dni. Przyczyną śmierci było zakażenie spowodowane brakiem odporności organizmu spowodowane lekami immunosupresyjnymi osłabiające zdolność organizmu do odrzucania przeszczepu. Ale ta jako pierwsza została przeprowadzona z pomocą transportu lotniczego.
Problem stanowili, w szczególności w początkach działalności transplantologicznej, dawcy narządów, których było bardzo mało. Po pierwszych sukcesach transplantacyjnych profesora wtedy jeszcze docenta dr. Zbigniewa Religi Polacy dowiedzieli się, że istnieje coś takiego, jak przeszczepy i gdy dojdzie do tragicznego wypadku, mogą wyrazić zgodę na pobranie narządów od swoich bliskich, które mogą uratować życie chorego.
Po kilku próbach genialny profesor Religa doszedł do wniosku, że nie może ograniczyć się do uzyskiwania serca do transplantacji do okolic, gdzie dociera karetka pogotowia. Aby szybko dostarczyć dawcę do Klinik w Zabrzu z odległych regionów Polski należy zwrócić się o pomoc do lotnictwa.
Obecnie słyszymy i czytamy, poleciał śmigłowiec na „akcję serce” i przewiózł serce do transplantacji oraz inne narządy do innych przeszczepów. Obecnie przewozi się samo serce w odpowiednim pojemniku zanurzane w płynie fizjologicznym, gdzie liczy się czas, nieprzekraczalne cztery godziny przebywania serca poza ustrojem, żeby ponownie podjęło swoją pracę. Do obecnego stanu wiedzy i wypracowania właściwej organizacji, dochodzono latami doświadczeń transplantacyjnych.
Ten pierwszy lot, który dobrze pamiętam, bo to było również dla nas olbrzymie przeżycie. Braliśmy udział w czymś niesamowitym. Niewyobrażalnym. Do kliniki nie dostarczało się samych organów, Wtedy warunkiem utrzymania serca w gotowości do podjęcia swojej roli w organizmie biorcy należało utrzymać sztucznie, przy pomocy aparatury podtrzymującej jego pracę w ciele dawcy, u którego została uznana definitywnie śmierć mózgu. Warunek utrzymania serca gotowego do pracy w nowym organizmie determinował warunki transportu dawcy. Dlatego pierwsze transporty do Zabrza, to był transport dawcy zamarłego, ale z podtrzymywaniem pracy serca do momentu pobrania w na sali operacyjnej i przeniesienie do Sali operacyjnej, gdzie czekał biorca.
Ten pierwszy lot.
Wieczór w domu odpoczynek po przylocie z innego wylotu. Relaks na dziś zadań wystarczy. Dzwoni telefon, kolega wie, że załoga, z którą leciał jest w stanie szybko wrócić na lotnisko. W słuchawce głos kolegi, wcześniej wspomniany – kpt pil. Mirosław Ławrynowicz. Tadek jest trudne, ale ciekawe zadanie do wykonania. Co to znaczy ciekawe? Pytam. No, trzeba polecieć z zespołem profesora Religi do Szczecina. No dobrze, to przecież rutyna, a co w tym trudnego i ciekawego, pytam. Wcześniej musimy polecieć do Katowic, żeby zabrać zespół a tam teraz jest mgła i bardzo słaba widzialność[1]. Liczę na ciebie, że sobie z nawigacją razem damy radę, już nam to wiele razy wychodziło dobrze. Już odpowiedziałem Dowództwu Wojsk Lotniczych w Poznaniu, że to zadanie wykonamy. To nie ma dyskusji lecimy. Krótka wymiana zdań i decyzja podjęta.
Lotnisko Mierzęcice-Katowice jest nam dobrze znane. Bywaliśmy tam wiele razy, ale w nocy przy bardzo słabej pogodzie nie próbowaliśmy. Należy wspomnieć, że w owym czasie to nie było lotnisko komunikacyjne oprzyrządowane w urządzenia pozwalające lądować w najtrudniejszych warunkach atmosferycznych, jak to jest obecnie. Było to typowe lotnisko wojskowe z systemem USL/RSL, na którym stacjonowały samoloty myśliwskie MiG-21 Obrony Powietrznej Kraju.
Dowództwo Wojsk Lotniczych zaproponowało do użycia kilka typów samolotów, ale wybrano nasz An-26[2]. Nasz samolot z tych przedstawionych miał możliwość zabrania na pokład samochodu reanimacyjnego. Popularnie nazywanej „Erką”.
W tym miejscu musze dokonać pewnego rewolucyjnego przewrotu w oficjalnie funkcjonującej obiegowej świadomości, że ten pierwszy lot wykonała załoga samolotu An-12, które to przekłamanie występuje w wielu źródłach. Obiecałem to choremu przyjacielowi, przed jego śmiercią, że to należy sprostować co niniejszym czynię oddając ty hołd mojemu koledze, wspaniałemu lotnikowi, z którym spędziłem kilkanaście setek godzin w powietrzu, wykonując różne dziwne i dziwaczne zadania transportowe.
Także we wspomnieniach ówczesnego dowódcy Wojsk Lotniczych w Poznaniu znajduje się opis jak to wydał decyzję na ten pierwszy lot wykonywany przez załogę samolotu AN-26 z Krakowa[3]. Skąd się wzięło to przekłamanie? Otóż wzięło się to stąd, że ten dziewiczy lot, który dał początek kolejnym lotom dla klinik w Zabrzu i w Krakowie miał swoją historię pokonywania pojawiających się trudności. Start z Krakowa godzina 20.50 lądowanie w Katowicach-Mierzęcicach godz. 21.10. podejście w bardzo trudnych warunkach, faktycznie, ale czujemy ważność zadania i nie możemy zawieść. Mijamy łunę świateł Zawiercia, Siewierza, oświetlona droga do warszawy i jest pas, lądowanie i za samochodem kołujemy na stoisko. Widzialność na lotnisku bardzo ograniczona. Podjeżdża zespół profesora. Otwieramy rampę i pierwszy problem. Samochód reanimacyjny do podtrzymywania życia to fiat 125p Combi. Taki typ bez problemu wjeżdżał po rampie do kadłuba samolotu. Ale tym razem przeszkodą są dwie lampy(bomby) ostrzegawcze niebieskie światła, w które wyposażone były w owym czasie pojazdy uprzywilejowane policji i karetki pogotowia. Szukamy sposobu, jak odkręcić te lampy bez narzędzi. Udało się znaleźć wieloczynnościowy scyzoryk jakiś klucz u dyżurnego pojazdu straży ppoż. I udało się przekręcić w dół na boki lampy, bo zdając nie można, przecież będą potrzebne na miejscu, żeby dojechać na sygnałach do szpitala, gdzie znajdował się dawca. Przez te lampy, zanim klinika nie zamówiła nowych płaskich na dach „erki”, dowództwo pułku w Krakowie zdecydowało, że następnym razem poleci samolot An-12, który ma obszerniejszą kabinę ładunkową i lamp nie będzie trzeba zdejmować. Oczywiście to już nie był lot organizowany ad hoc, załoga zrobiła zdjęcia, poszedł komunikat do prasy i tak wyszło, że pierwszy lot wykonała załoga samolotu An-12, a nie załoga An-26, która pozostała w cieniu i jedynie w pamięci tych co to zadanie wykonywali. Jednakże, okazało się, że samolot An-12 też nie jest korzystny do używania go w „Akcji Serce[4]”. Okazało się, że wjazd na dość wysoko położony pokład był nie lada wyzwaniem dla „erki”. Zawieszała się podwoziem na skraju kadłuba oraz bardzo stromy podjazd na wysoko położony pokład miał wpływ na utrzymanie warunków dla reanimowanego ciągle wewnątrz pojazdu dawcy. O wiele prostsze okazało się przystosowanie ambulansu z niskimi światłami ostrzegawczymi i wykorzystanie samolotów An-26 z rampą pozwalającą na szybki wjazd i wyjazd pojazdu. Z czasem dochodziliśmy do perfekcji.
„Akcja serce” z czasem stała się rutynowym weekendowym zadaniem dla załóg samolotów An-26. Do klinki w Zabrzu kierowanej przez profesora Religę doszła z czasem kolejna klinika wykonująca transplantacje. Jest to klinka im. Jana Pawła II w Krakowie kierowana by przez profesora Dziatkowiaka, który to, jak napisałem wyżej, był asystentem przy pierwszej operacji przeszczepu serca w Polsce. Wraz z rozwojem transplantacji przybywało zadań dla lotników. Już niebawem trzy załogi An-26 pełniły dyżury w domu w weekendy by realizować „Akcję Serce”.
Nasuwa się pytanie, dlaczego napisałem weekend? Otóż w weekendy zdarza się najwięcej wypadków drogowych, niestety dostarczających również dawców serc. Ten po którego wykonaliśmy pierwszy opisywany lot był drwalem i ofiarą wypadku w lesie. Rodzina podeszła do tego z sercem, jeśli można niech uratuje inne życie.
Z czasem zmieniła się technologia przekazywania serca dawcy do biorcy. Przestano transportu dawcy. Ekipa transplantacyjna zabierała i do dziś tak jest pojemnik z płynem fizjologicznym w odpowiedniej temperaturze i już nie muszą zadania wykonywać duże samoloty transportowe. Wystarczy szybki komunikacyjny samolot, żeby zabrać zespół i pojemnik do przewożenia organów do przeszczepu. Serce pobiera się od zmarłego dawcy po komisyjnym stwierdzeniu śmierci mózgu. Dawca i biorca często znajdują się w różnych, niekiedy odległych szpitalach. Pobrane serce w trakcie transportu przewozi się w temperaturze 4°C. Kardiochirurdzy zawsze pracują pod presją czasu, bo wiedzą transportowane serce nie może być zbyt długo pozbawione krwi.
Z pierwszego lotu pamiętam jeszcze, że zespół profesora to byli młodzi pełni entuzjazmu i z olbrzymią wiedzą lekarze. Pierwszą ekipą to by oczywiście sam profesor Religa. Profesor wspaniały człowiek był częstym gościem na pokładach naszych samolotów wojskowych. Załogi były zawsze zauroczone skromnością i bezpośredniością podejścia do nas profesora.
Dowiadywaliśmy się dużo samej technice przeszczepu. Pani doktor anestezjolog, bardzo młoda, lecąca w pierwszym wylocie, odbywała lot razem z nami w kabinie i opisywała szczegóły dotyczące transplantacji. Byliśmy ciekawi tej nowej tajemniczej dla nas wiedzy. Zabrakło dla niej siedzącego na pokładzie. Ławki wzdłuż burt były postawione pionowo, żeby zrobić miejsce dla pojazdu. Opisywała problemy związane z pokonywaniem barier prawnych. Trudności przełamywania oporów moralnych i mentalnych u rodzin dawców. To były pionierskie czasy transplantacji serca i początki stałej współpracy lotnictwa z klinikami przeszczepów serca. Sami zaczęliśmy wiele czytać na ten temat zainspirowani wykonywanymi zadaniami.
Film opisujący pionierskie czasy transplantacji serca nosi tytuł „Bogowie”. Trafnie oddaje rolę lekarzy dających drugie życie śmiertelnie chorym pacjentom. Czy my lotnicy powinniśmy się, zatem czuć jako „pomocnicy Anioły przestworzy. Czuliśmy i czujemy ważność powierzonej misji. W czasie spotkań z lekarzami, takie odbywały się świętując kolejne okrągłe rocznice, żartowaliśmy, że jak przyjdzie czas na nasze serca, to mamy w klinkach „carte blanche”. Osobiście doświadczyłem, że nie. Gdy leżąc, dwa lata temu, na SOR w Szpitalu Wojskowym w Krakowie, lekarz dyżurny skontaktował się ze szpitalem im. Jana Pawła II, że ma pacjenta wymagającego interwencji kardiochirurgicznej - odpowiedź była negatywna. Życie uratowali mi lekarze z prywatnego szpitala im św. Rafała. Dziękuję wspaniałej ekipie wyśmienitych fachowców.
Siły Powietrzne wspierają kliniki i instytuty kardiologii i transplantologii zapewniając transport lotniczy dla załóg medycznych oraz przewożonych organów za pomocą statków powietrznych C-295M CASA oraz M-28 Bryza.
Na potrzeby „Akcji Serce” w jednostkach Sił Powietrznych do dziś w gotowości utrzymywana jest załoga i samolot do wykonania lotu o statusie „Hospital”.
***
Obecnie Siły Powietrzne wspierają kliniki i instytuty kardiologii i transplantologii zapewniając transport lotniczy dla załóg medycznych oraz przewożonych organów za pomocą statków powietrznych C-295M CASA oraz M-28 Bryza. Współpracę regulują umowy zawarte między Ministerstwem Zdrowia a Ministerstwem Obrony Narodowej.


Opracował Tadeusz Krzywda
Comments